"Londyn jest pełen mgły i poważnych ludzi.
Czy mgła wytwarza poważnych ludzi, czy też oni mgłę - nie wiem,
ale to wszystko razem działa mi na nerwy"
~Oscar Wilde

          To już 114 lat odkąd Wilde'a nie ma z nami, mgła jednak trwa niezmiennie. Miasto nie wzywa już ustami Strummera z najdalszych zakątków, choć rzeka płynie dalej. Shakespeare i Dickens nie odwiedzają już The George Inn, ale w dalszym ciągu może to zrobić kto tylko ma na to ochotę, ktokolwiek. Nie ma już Rzymian, Templariuszy, Królowej Wiktorii. Nikt nie organizuje targowisk na zamarzniętej rzece, ani nie sprzedaje zwierząt w cieniu wieżowców City. Brak chętnych by spalić Parlament, a i herbaciane klippery spoczęły już w suchych dokach. Dzisiaj w "imperium" już zachodzi słońce. Według Greenwich Mean Time. W umysłach tubylców nie zajdzie pewnie jeszcze długo. 

A miasto trwa.

          I miewa różne nazwy. Czasem to Londyn, Londres, Londra, Landana, Lundun. Wszystko zależy od miejsca, w którym się aktualnie przebywa. Dziś nie trzeba kolonizować świata. To już było. Dziś świat sam tutaj lgnie. Postmodernistyczna Wieża Babel, baumanowsko płynna. Tygiel, w którym to, co dobre i pożyteczne miesza się z tym, co złe i odrażające. Czy wynika to z rachunku prawdopodobieństwa, czy też, jak chcieliby niektórzy, istnieją jakieś efemeryczne "moce sprawcze", tutaj właściwie każda idea ma rację bytu. O ile masz audytorium. Jeśli coś nie jest w głównym nurcie, ba! jeśli nawet nosi znamiona zdrowego szaleństwa, zostać można w najgorszym wypadku niezauważonym. Każdy i tak ma swoje "życie w wielkim mieście". Czasem te burze mózgów sie przenikają wypluwając wskazówki dla niezorientowanych "co jeść?", "co noić?" "co kupować?" etc. Co powstaje z połączenia otwartych enklaw bogactwa z targowiskami, całkiem realnej, próżności? Jak się ma zatomizowane zachodnie chrześcijaństwo do prawie tysiąca meczetów w samym sercu Europy? Czy racje mają wielbiciele Szterlinga, czy ci kroczący ścieżką "samoróbstwa"? Czy ktoś z tutejszych zna odpowiedzi na te pytania? Bynajmniej. Jednak wszyscy z nich jako karmy potrzebują przynajmniej jednego - tkanki miasta. Dlatego właśnie Londyn. Jest jak czakram na mapie świata. Byś nie zapomniał, że człowiek jest istotą myślącą.









Fala tłumu zalewa city w ciągu dnia trzykrotnie. 
W drodze do pracy, w czasie przerwy obiadowej i w godzinach wieczornych, marynarki i żakiety zasuwają po betonie w jaskrawych adidasach niekończącym się tłumem. 
To tłum, który się pcha zawzięcie i uparcie, tempem olimpijskim.




Sezonowo turyści z całego świata w liczbie nie do ustalenia zasypują miasto grupkami bardziej i mniej zorganizowanymi, na rowerach, w rowerowych rikszach, odkrytymi autobusami i statkami po rzece.
Często w jednakowych czapeczkach albo koszulkach.
Mieniąc miasto jednym wielkim muzealnym deptakiem w kótrym robi się zakupy, turyści nagminnie traktują wszelkie przepisy ruchu z wielką swobodą, włażąc i wcale nie patrząc i uśmiechając się do tego głupkowato. A tłum po drogach pędzi z takim zacięciem jak tłum krawatów i broszek po chodnikach, tyle że znacznie prędzej.
Bywa naprawdę niebezpiecznie.
Taksówki. Wszędzie taksówki. I autobusy. I limuzyny. I ogromne ciężarówki. I busy. I rowerzyści. I służby miejskie oraz tłumy budowlańców. I kwestujący rozmaite sprawy wolontariusze, miłośnicy różnorakich religii, listonosze, kurierzy, legion parkingowych i profesjonalni żebracy. A wszystkiego opór.
I to wszystko się mieści, czasem jest ciaśniej ale miejsca jest dla wszystkich i dla wszystkiego.





Zimno jest w cieniu drapaczy chmur. Wiatr też zazwyczaj jest zimny.
I bywa cholernie silny, szczególnie zresztą między wieżowcami.
Często leje jednym cięgiem cały dzień.
Albo nie leje, ale powietrze i tak jest pełne wody i efekt jest tak samo uciążliwy.
Bywa też słonecznie.
W czasie złej pogody, po ulicach wśród masy innych śmieci i rozbitego szkła, poniewiera się na okrasę mnóstwo połamanych parasolek.
Zawsze.

Zapachy i dźwięki, języki i melodie, hałas i szum, czasem nawet słońce i deszcz - to wszystko przechodzi przez miasto w ciągu dnia falami.